Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

Ben Gunn i dwa czarne lokajczyki wskazali nam miejsca za stołem. Panna O‘Donnell padła w krzesło bezsilnie, prawie z rozpaczą. Na to, co ją otaczało, nie zwracała najmniejszej uwagi. Wydawało się, jakby się pogodziła z każdym złym losem, jaki ją czekał. Nie rzuciła okiem nawet na swego ojca, który siedział naprzeciwko niej po lewej ręce Murraya. Piotr zajął, jak zwykle, miejsce na szarym końcu, a ja siadłem obok panny.
— Racz asińdźka przyjąć ode mnie szklankę tej aqua vitae — przemówił mój dziadek. — To pomaga na osłabienie i ból głowy. Proszę spojrzeć, ja sam tego skosztuję. To robi doskonale. Waszmość też pozwolisz, chevalier? Wybornie! Bądź łaskaw przysunąć flaszę panu Corlaerowi. Panowie powinni znać się wzajemnie po tak blizkiem zetknięciu przed chwilą. Tam zaś siedzi pan Ormerod... mój, jakby to powiedzieć, wnuk cioteczny. Ale zdaje mi się, że waćpan i córka waćpanna zawarliście już dawniej z nim znajomość.
O‘DonnelI burknął coś niezbyt grzecznego pod nosem, natomiast panna poruszyła się z otrętwienia, a oczy jej znów wpatrzyły się we mnie badawczo, przejęte napoły strachem i zdumieniem, które przemogły jej nadąsanie.
— Skąd pan tu się wziął? — zagadnęła. — Pan... pan... jest również korsarzem?
— Jestem jeńcem, tak jak i waćpanna — odpowiedziałem. — Ba, nawet i w większym stopniu.
— Jeńcem! — zawołała, ożywiając się znowu. — Ale zapewne waćpan...
Tu przerwał jej mój dziadek.
— Racz wybaczyć, panno O‘Donnell! Nasza historja jest dość zawiła. Nie czyńże jej jeszcze bardziej niezrozumiałą przez wtrącania, już na samym początku, różnych okoliczności ubocznych... Gunn!
— Słucham, jaśnie panie! — ozwał się głos kuchty, a w chwilę później on sam wpadł i stanął, skrobiąc się w głowę.
— Dawajno tu jadło, jakie przygotowałeś, ale co żywo! Przynieś też wina... portugalskie, burgundzkie, bordeaux, maderę.

205