Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/226

Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XIV.
Skrzynia umrzyka.

Gdy powróciłem do kajuty głównej, Ben Gunn właśnie podawał jadło do stołu, a dziadek odsuwał trunek na taką odległość, gdzie już pułkownik O‘Donnell nie mógł dosięgnąć ręką.
— Mamy już dosyć napitków, Benjaminie, — mówił do kuchty i nie zważając na zafrasowaną twarz Irlandczyka, kazał wynieść i to, co było przed nimi, jako też i nową kolejkę butelek, którą jeden z lokajczyków wniósł na tacy.
Nikt nie odzywał się, póki kuchcik i murzynkowie nie opuścili pokoju. Wtedy Murray pochylił się naprzód w swem krześle.
— Musimy rozpatrzeć pewną ważną sprawę, pułkowniku — oznajmił. — Proszę cię o chwilę bacznej uwagi.
O‘Donnell pokiwał głową markotnie.
— Jak waćpanu wiadomo, drużyna mego sojusznika, kapitana Flinta, której część widziałeś w Nowym Jorku, nie nawykła do takiej karności, jakiej ja wymagam od ludzi, osobiście mi podległych. Kapitan Flint uznał za stosowne dąsać się na układ, zawarty z waszymi przywódcami w sprawie podziału skarbów, więc aby go przejednać i poręczyć mu moją słowność, dałem mu mego wnuka i pana Corlaera jako zakładników. Im to było nie w smak, więc szczęśliwym trafem czmychnęli stamtąd jeszcze przed naszym odjazdem, powrócili na pokład Króla Jakóba i ukrywali się tutaj przez kilka dni. Nie chciałem tracić czasu na odwiezienie ich Flintowi, więc przewiduję, iż przyjmie on mnie z jeszcze większą podejrzliwością, jak wprzódy.

214