Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

— Uważałbym to za rzecz prawdopodobną — przystał mój dziadek.
— Jest rzeczą jeszcze bardziej prawdopodobną, iż on wywoła rozruch, jeżeli waszmość przybędziesz do zatoki, rozporządziwszy się połową złota — wtrąciłem. — Przyczyni się to tylko do zaostrzenia jego podejrzeń.
— W tem, co aść powiadasz, jest trochę słuszności, — przyznał dziadek. — Niemniej pozwól mi zaznaczyć, że jeżeli nie będziemy mieli połowy skarbu, niepodobna mu będzie zabezpieczyć tenże jakimkolwiek sposobem.
O‘Donnell huknął rozwartą dłonią w wierzch stołu.
— Dość tych sporów! — wykrzyknął. — Jestem na twe rozkazy, Murrayu, mniejsza o moje osobiste widzimisię. Czyń, co uważasz za najstosowniejsze.
Dziadek zwrócił się do sztormana.
— Odczepić się od zdobycznego okrętu, panie Marcinie, i nastawić wszystkie żagle! Jedziemy na Pd. W. ku Pd. Chciałbym, żebyśmy, nie byli widziani zbrzegów Porto Rico.
— Według rozkazu, panie kapitanie!
Tu Marcin zawahał się.
— A skarb, panie kapitanie? — dodał.
— Ben Gunn da waszeci klucz do lazaretu. — Złożycie tam wszystko, jak zwykle.
— Według rozkazu panie kapitanie!
Po jego nadejściu nastała chwila milczenia. Z pokładu odbrzmiewały nawoływania korsarzy, skrzypienie putków i łopotanie żagli. Król Jakób niejako się otrząsnął, odrywając się od połupanego kadłuba Najświętszej Trójcy. Przez okno wślednie widać było buszpryt i forkasztel hiszpańskiego okrętu, jeszcze nachylone pod ciężarem gmatwaniny żagli, strzaskanych rej i poszarpanych lin. Zwolna wyminęliśmy cały statek, a ja z zajęciem patrzyłem, jak z jego okien i z za parapetów wystawały głowy ludzkie, przyglądając się nam z beztroską ciekawością, jakgdyby po jakiemś przyjaznem spotkaniu na morzu.
Bandera hiszpańska jeszcze powiewała na głównym maszcie, gdzie szamotała się przez całą bitwę. Kapitan don Ascanio z założonemi rękoma i wściekłym wyrazem

218