Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/237

Ta strona została skorygowana.

dowolenia, potrafił utrzymać ich w karbach wytężonej pracy, aż do czasu, gdy zwinięto linę kotwiczną i Murray rozkazał spuścić na wodę wszystkie łodzie. W tejże chwili ujrzeliśmy, że owych pięćdziesięciu ludzi rzuciło się na stormana i zwaliło go do rynsztoka, poczem ruszyli hurmem na sztymbort i jęli wdzierać się po drabinie na rufę, idąc za przewodem olbrzymiego Szkota.
Murray, który właśnie wiódł był rozmowę z O‘Donnellem, skoczył na ich spotkanie z taką równowagą ducha, jak gdyby to zdarzenie wchodziło w zwykły tryb życia okrętowego.
— Cofnijcie się, wiara! — rozkazał spokojnie.
Przywódcy zatrzymali się, stropieni i niezdecydowani, strwożeni naraz czerwonym blaskiem w jego piwnych oczach i niewzruszoną mocą, jaka biła z białego oblicza.
— Chcemy tylko trochę złota!... — odezwał się chrapliwie pierwszy z idących.
Dziadek spokojnie wyjął z kieszeni mały, dwururkowy pistolet francuski, strzelił chłopu w głowę, pochylił się nad nim i strącił zwłoki z drabiny.
— Panie Marcinie, — zawołał, — bądź łaskaw nakazać, by rzucono w morze to ścierwo. Do roboty, chłopy, albo każę was wszystkich oćwiczyć.
Oni na łeb na szyję poczęli zbiegać z drabiny i rozproszyli się jak stado owiec; żaden z nich nie śmiał nawet ręki podnieść na Marcina, który przybył do nich, klnąc pociesznie swym łagodnym głosikiem oraz kułakując wszystkich na prawo i lewo. Dwaj z nich wyrzucili na jego rozkaz martwy zewłok za barjerę, a potem ruszyli prosto do miejsca, gdzie spuszczano łodzie, i już ani słowem ani czynem nie okazywali buntowniczych zamiarów.
Jednakowoż gdy Murray obrócił się ku nam twarzą, zauważyłem pomiędzy jego brwiami głęboką rysę, która świadczyła niezbicie, że nurtował go jakiś niepokój.
Moira O‘Donnell, która stała koło mnie i Piotra, przysłuchując się wygłaszanej przeze mnie powieści o Wyspie, pierwsza zagaiła rozmowę.
— Czy waszmość musiałeś zastrzelić tego człowieka? — zapytała.

225