Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

będą wzamian za jego opowieść. Nie zanosiło się na to, by miał być trzeźwy przez całą dobę.
Ojciec z roztargnieniem skinął głową Piotrowi, który przez całą rozmowę stał nieporuszony i tłustą, zaspaną twarzą nie wydawał najmniejszego wzruszenia.
— To mi się nie podoba! — rzekł, jakby sam do siebie.
Piotr rzucił nań bystre spojrzenie, ale nie powiedział ani słowa.
— Czy stało się coś złego, ojcze? — zapytałem.
Spojrzał na mnie kwaśno, a potem wpatrzył się kędyś w dachy domów, jak to miał we zwyczaju, — niby chcąc przeniknąć wzrokiem w przyszłość.
— Nie... tak.. nie wiem... — i urwał nagle. — Piotrze, cieszę się, że jesteś tutaj, — dodał po chwili.
Ja, — rzekł Piotr bezmyślnie.
— Jeszcześ, ojcze, nie zajrzał do listów — przypomniałem.
— Nie miałem sposobności — odparł. — Jest tu coś takiego... ale ulica nie jest miejscem właściwem na takie rozmowy. Chodź do domu, mój chłopcze, chodź do domu.
Szliśmy raźnie po ziemi zasypanej śniegiem; ludzie, których mijaliśmy, kłaniali się mojemu ojcu lub sięgali do czapek, gdyż był on wielką osobistością w Nowym Jorku, ustępującą znaczeniem tylko gubernatorowi; on jednak szedł tym razem zatopiony w myślach, wbiwszy oczy w ziemię. Kiedyśmy skręcali w ulicę Perłową, mruknął znowu:
— Nie, to mi się nie podoba.
W drzwiach czekał na nas Darby Mc Graw, a z jego dzikiego spojrzenia wymiarkowałem, że spodziewał się ujrzeć piratów tuż w tropy za nami.
— Czy wypełniłeś zlecenia, Darby? — zagadnął mój ojciec, gdy chłopak cofnął się do kantoru po prawej ręce od sieni.
— Tak, jaśnie panie.
— Więc zabieraj się stąd. Nie chcę, by mi przeszkadzano.
— Postaraj się uzyskać dla nas ostatnie wieści o piratach, Darby! — dodałem, gdy ów przemykał się koło mnie.

12