Opuściwszy Skrzynię Umrzyka, Król Jakób ruszył na północny zachód wgłąb Atlantyku. Murray wiedział, że Najświętsza Trójca z pewnością rozesłała wzdłuż i wszerz Antyllów wieść o jego postępku. W chwili obecnej niewątpliwie już z San Juan de Portorico, z Santo Domingo i z Havany wyruszyły na morze hiszpańskie eskadry, a morze Karaibskie pewno się roiło od guarda costas[1]; więcej atoli, niż wszystkich zabiegów hiszpańskich, należało się obawiać skutków zażalenia, wysłanego niewątpliwie do admirała w Kingstonie. Fregaty z Jamajki mogły pierwszemu z brzega krążownikowi angielskiemu w przystaniach zachodnio-indyjskich dać hasło do pościgu.
Dotychczas byliśmy ścigani na równoleżniku południowej Hispanioli przez jakiś cudzoziemski statek, którego piętrzące się żagle i ociężały chód przypominały okręt regularnej żeglugi; mijając Kubę, spostrzegliśmy trzy okręty — fregatę i dwa szlupy — które przez dwa dni i jedną noc goniły nas w kierunku wschodnim. Następnego dnia spotkaliśmy flotę brazylijską, konwojowaną przez dwa okręty wojenne i pół tuzina drobiazgu, ale mój dziadek, nie tracąc fantazji, rozwinął białą banderę, wypalił na powitanje admirałowi portugalskiemu i przejechał koło nich.
Potem przez cały tydzień, kołując ku zachodowi, nie spotkaliśmy ani jednego okrętu, aż pewnego poranka, gdy wschodzące słońce gorzało za nami, jak ogromna płyta miedziana, ujrzeliśmy przed sobą stożek Lunety, wznoszącej
- ↑ Straż pobrzeżna.