Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

— Ta białogłowa — rzekł z lekkiem przejęciem, — jest córką tego oto mojego przyjaciela, pułkownika O‘Donnella ten zaś cnej krwi pan należy do zastępu mych sojuszników, którzy umożliwili mi zdybanie okrętu wiozącego skarby.
O‘Donnell, który coraz to bardziej czerwienił się na twarzy w ciągu tej rozmowy, ujął swą córkę pod ramię i odprowadził ją na stronę.
— Byłbym wdzięczny waszmości, gdybyś mi raczył powiedzieć, kiedy to nadejdzie czas, że przestaniemy bawić się w ceregiele z tymi plugawymi chamami — rzekł spoglądając przez ramię poza siebie. — Słuchać już tego me mogę, jak tu się naigrawają z mej córki i jak tym szumowinom objaśnia się, ktom ja zacz... bym miał tu stać spokojnie i bezczynnie wobec nich, niby...
— Proszę o spokój, chevalier! — przerwał mu Murray a w głosie jego brzmiał ton, zmuszający do bezwzględnego posłuszeństwa.
Sine szczęki Flinta powlekły się chorobliwą, zielonawą bladością, a drobne żyłki na jego policzkach poczęty silniej pulsować.
— A niechże mię..., jeżeli zniosę to od jakiegoś tam obłudnego irlandzkiego papisty z długą gębą...
— Dość tego — rzekł dziadek, nie podnosząc głosu.
Flint przycichł.
— Pułkownik O‘Donnell i jego córka są moimi gośćmi — mówił dalej mój dziadek. — Odegrali oni ważną rolę w zdobyciu przez nas skarbu. Muszę wymagać Flincie, żebyś okazywał im uprzejmość podobną do tej, jaką ja okazałbym twoim przyjaciołom w podobnej sytuacji.
— Oni nie są moimi przyjaciółmi — zawarczał Flint. — Jest to jeszcze jedno z twoich przeklętych ględzeń politycznych. Dalibóg, już mnie to nudzi, Murrayu, a nie wiem, kto potrafi się na tem połapać. Najpierw zawlokłeś nas do Ameryki północnej, tylko po to, by pojmać dwóch ludzi i nie zdobyć nawet stu funtów, by się opłaciła wyprawa. Następnie zamykasz mnie tutaj na sześć miesięcy żeby ludzie mi poginęli od febry i pijaństwo, a w okręcie dno zaczęło gnić na dobre...

236