Kadłub okrętu korsarskiego przyoblókł widoczne zarysy dopiero wówczas, gdyśmy podpłynęli pod krzywiznę rufy. Jedyna, ledwo pełgająca latarnia paliła się prawdopodobnie w głównej kajucie, gdzie nie było słychać nikogo. Popłynęliśmy przeto wzdłuż sztymborku, przywabieni gwarem głosów, odzywającym się na przodzie okrętu.
Gdyśmy przepływali poniżej buszprytu, Piotr zatrzymał mnie, złożywszy swą łapę na mem ramieniu.
— Tu wydrapiesz się na górę — szepnął mi w ucho. Oni wsziscy znajdują się na pokładzie. Zdaje mi się, sze palą fajki i wiecują, ja!
Utrzymując się ruchami nóg nawodzie, jąłem oburącz szukać jakiegoś uchwytu nad głową.
— Nie mogę dosięgnąć nijakiej liny — mówię do Piotra.
— Dobsze, wszistko jedno. Ja cię podniosę.
To mówiąc, trzymał się oburącz za ostrogę okrętu i przywarł nogami do brzuśca plichty okrętowej.
— Wyłaź! — naglił mnie. — Wyłaź mi na ramiona. Ja cię utrzymam, ja.
— Ale jeżeli chlupniemy w wodę?
— Nie chlupniemy. Ty wyjciesz do góry, a ja pójdę pod wodę. To wszistko!
Przybliżyłem się do niego i ostrożnie wgramoliłem się na jego ogromne bary, uchwyciwszy pęk jego włosów, by podciągnąć się w górę. Następnie znów stanąłem mu na głowie, a tym razem udało mi się zaczepić rękami za linę buszprytu, która biegła od połowy stengi do sworznia na dziobie okrętu.
— Już się trzymam — szepnąłem. — Zaraz skoczę do góry.
— Ja!
Podrzuciłem nogi w górę i oplotłem niemi stach[1], wisząc na nim, jak małpa, zaś Piotr hulnął pod wodę z bełkotliwym pluskotem, jaki mogła wywołać wynurzająca się ryba. Naraz wyszedł na powierzchnię i podpłynął pode mnie.
- ↑ Lina łącząca buszpryt z okrętem (inaczej sztak).