Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/263

Ta strona została skorygowana.

Właśnie, gdym przytulił się mocno do lawety, Flint pochylił się wprzód, przyjęty wściekłością.
— A bodajem skisł, jeżeli myślałem, że znajdę takich tchórzów wśród mej załogi! — warknął. — Czy myślicie, że można bez strat wziąć jakąkolwiek zdobycz?
— Juści, — rzekł trzeci marynarz zgryźliwie, — ale jeszcześmy nigdy nie walczyli z Murrayem. Tym, którzy się na to porwali, nie dopisywało szczęście.
Potwierdzający pomruk byt odpowiedzią na te słowa.
— Och! — wybił się nad innych głos Silvera, — tak to zawsze bywa z początku, druhowie; Murray jest taki, jak i inni z pośród nas! Jedna kulka lub pchnięcie sztyletem może kres położyć jego życiu. A jeszcze dodam: któż nie zechciałby narażać życia dla sumy przeszło półtorej miljona funtów w złocie i srebrze najczystszej próby, za które każdy z nas smoluchów mógłby sobie nakupić tyle przyjemności, jakich mało który człek zakosztował w swem życiu?
— Ależ na pokładzie Jakóba pozostało jedynie tyle pieniędzy, co i u nas! — zauważył jeden z poprzednich mówców.
— Masz rację, Tomaszu Allardyce — rzekł Flint. — Ale reszta jest bezpiecznie schowana, nieprawdaż?
— Jedynie ich kilku wie o tym schowku — odrzekł tamten mężczyzna. — Na Jakóbie opowiadano, że tylko trzech chłopa i jedną dziewuchę wysadzono na ląd, aby zakopali skarb.
Flint odpowiedział śmiechem, przejmującym do szpiku kości.
— Cóż, wy myślicie, że tych czworga ludzi, nie licząc Murraya (jedną z tej czwórki jest dziewczyna), nie możnaby wziąć na spytki? Mówię-ć Tomaszu, że skarb cały jest tak jakby już podzielony.
— Najpierw musicie pojmać Murraya — odparł Allardyce.
— A czemużbyśmy nie mieli tego dokonać? — zapytał Silver. — Czyżeśmy nie wzięli tego, co on raczył nam dać i nie dziękowaliśmy mu za to, jak potulne baranki? A czyż on podejrzywa co się święci? W taką noc, jak dzisiejsza, nie będzie nawet wiedział, gdzie jesteśmy, póki nie

251