Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/273

Ta strona została skorygowana.

— Nie możemy się doszukać ani krwi ani złamania kości — ozwał się. — Bądź łaskaw, Robercie, potrzymać światło koło jego głowy.
Żółty blask zaigrał na pociągiem obliczu Irlandczyka. Wargi pułkownika były cofnięte wstecz, jakby w zastygłym uśmiechu; oczy miał szklane i nieruchome; w jego żylastej szyi nie było znać uderzeń tętna. Moira uklękła obok niego nacierając jego bezwładne ręce i wymawiając z łkaniem najprzeróżniejsze pieszczotliwe słowa po angielsku, irlandzku i hiszpańsku. Murray, siedząc naprzeciwko niej zapuszczał badawczo palce w zanadrze koszuli jej ojca. W lekko połyskujących oczach mojego dziadka pojawił się wyraz zmieszania, lecz rysy twarzy zachowały nadal dawną nieruchomość.
— N a nic się nie zda wołać na niego, dzieweczko — ozwał się łagodnie. — Sama widzisz, że nie odpowiada.
— Ale odpowie! — żachnęła się. — Pewno waszmość niebawem dojdziesz, co mu się złego przydarzyło. Może łyk wódki go otrzeźwi?
Dziadek przestąpił przez leżące ciało O‘Donnella i wyjął z jej uścisku rękę nieboszczyka, którą ona nacierała.
— Chodź, waćpanna — rzekł, podnosząc się, — poprosimy Piotra, ażeby zaniósł go do łóżka, dobrze?
— Ale... ale... musimy go ocucić!
— Nie zdołamy go ocucić — odrzekł dziadek łagodnie.
Ona wstała, oszołomiona i ledwie przytomna.
— Nie... zdołamy!... go ocucić? Dlaczego?
— Bo serce bić w nim przestało — odrzekł dziadek. — Żwawo! Przenieś ją, Robercie!
Ona wpadła w me ramiona, jak zmęczone dzieciątko.
— Umarł! — szepnęła mdlejącym głosem.
— Niepodobna, by umarł! — zawołałem. — Nie było ani śladu rany.
Neen — rzekł Piotr.
Podniósł latarnię z tego miejsca, gdzie byłem ją postawił na pokładzie, i skierował światło na wierzch głowy pułkownika O‘Donnella. W poprzek lewej skroni Irlandczyka znaczyła się sina kresa, podobna do blizny.

261