Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/275

Ta strona została skorygowana.

z glinianej fajki o długim cybuchu; natomiast mój krewniak wydał mi się bardziej zakłopotanym, niśli go widywałem kiedykolwiek w przeszłości.
— Sądzę, że ci się udało uspokoić biedną dzieweczkę? — powitał mnie na wstępie. — A niechże mię, jakaż to kiepska sprawa! Nie wybrałbym nigdy O‘Donnella na towarzysza podróży, ale bez niego nie wiem co mam czynić. Całe przedsięwzięcie...
Potrząsnął głową i wpatrzył się poza okno, przy którem stał, to otwierając to zamykając wieczko swej tabakiery.
— Ale najpierw musimy zaczekać na Konia morskiego — dodał ni stąd ni zowąd. — Uczynię to z tem mniejszą niechęcią po ostatnim strzale. To ci dopiero djabelne szczęście! Strzał pobitego nieprzyjaciela, oddany pociemku, naoślep, — dla Boga! I pomyśleć, że musiał ugodzić człowieka najbardziej mi potrzebnego w mych zamierzeniach. Mógłbym... Dobrze, dobrze, niema o czem mówić! Musimy triumfować nad tem, co nieoczekiwane. Jest to czelność, którą muszą przebyć wszyscy wielcy wodzowie, chcąc pozyskać ostateczne zwycięstwo.
Mimowoli poczułem w sobie wrogie usposobienie względem jego stanowiska.
— Co waszmość zrobiłeś z pułkownikiem O‘Donnellem? — zapytałem chłodno.
— Piotr zaniósł go do jego sypialni. Wyprawimy mu wspaniały pogrzeb, skoro powrócimy na wyspę. A może kiedyś przyjedziemy doń urzędownie, całą eskadrą okrętów królewskich i zabierzemy go do domu, by pogrzebać w ziemi, z której był wygnany.
Dziadek ożywił się widocznie i rozpromieniał na twarzy, rozpamiętując obraz, wywołany własnemi słowami.
— Tak, tak — mruknął napół do siebie. — Co mógłby wykonać O‘Donnell, może i ja potrafię. Nasi przyjaciele w Awinjonie nam dopomogą. I Robert!
To mówiąc, zwrócił się ku mnie.
— Ach mój chłopcze, ten nieszczęsny wypadek najlepiej usprawiedliwi moją natarczywość względem ciebie. Cóżbym ja zrobił bez ciebie i Piotra! Wam obu, oraz

263