— Ja, — pisnął Piotr i stalowe jego muskuły użyły całego wysiłku, by przemóc napór wiatru i fal morskich... co mu się wreszcie powiodło; Król Jakób posuwał się piędź za piędzią ku południu, ominął cypel wschodni w odległości nieledwie połowy liny okrętowej i wpłynął w wąską, jak szyja u butelki, zatokę, której brzegi porośnięte drzewami dawały zasłonę przed wszelką zawieją i nawałnicą.
Deszcz wciąż jeszcze zacinał. Na dalszych brzegach, na wydmach przymorskich, pieniła się dunuga[1]; wiatr gwizdał przeraźliwie w linach okrętowych. Ale ten widok już nas nie przerażał. Moira uklękła — modląc się u zwłok korsarza. Dziadek przystąpił do barjerki i nakazał pozostałym przy życiu marynarzom, by rozwinęły żagle celem umożliwienia obrotów okrętu. Ja zaś trąciłem w bok Piotra; on spojrzał na mnie z powagą i rzekł:
— Zdaje mi się, sze Bóg cisiaj głośno przemówił do djabła, Robercie... Ja!
- ↑ Dunuga — wielka fala (po kaszubsku: denega).