Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/295

Ta strona została skorygowana.

— Powoli, powoli! — zgromił ją dziadek. — Część tego skarbu ma dać w sumie 800.000 funtów, przeznaczonych dla przyjaciół twego ojca... oni zaś, moja panienko, są przyjaciółmi króla Jakóba. Jesteś, jak sądzę, dobrą Jakobitką i nie chciałabyś, by nasza sprawa utraciła choć jeden dublon, za który można nakupić muszkietów w Lyonie lub brzeszczotów w Bredzie?
— Nie żywię zbyt gorących uczuć dla króla Jakóba, ani dla nikogo z tych, którzy wysłali mego ojca przed sąd Boga żywego! — krzyknęła Moira. — Co mi tam Jakobita czy Hanowerczyk, czemże na to zasłużył król Jerzy lub Jakób, że musicie siać mord i łotrostwo... że człek zacny i cichy (o ile nie był podchmielony) spoczywa w ziemi niepoświęcanej?! — i zerwała się, drżąc z uniesienia, które skrzesało ogień w jej źrenicach. — Jakobita! Odrzucam precz tę nazwę i tych, którzy jej używają!... Nie dała-ć mi ona nic więcej, jak tylko nędzę, wygnanie i śmierć tej, która mię na świat wydała... a teraz... teraz... ojciec... i jeszcze...
Zalana łzami uciekła z kajuty, a drzwi jej sypialni zatrzasnęły się za nią.
— Biedne dziewczę! biedne dziewczę! — westchnął dziadek. — Dzisiaj był dla niej dzień próby. Musimy być wyrozumiali.
— Waszmość powinieneś paść na kolana, modląc się do niej o przebaczenie, iżeś dla zabawki wciągnął ją w te niebezpieczeństwa! — fuknąłem na niego.
— Dla zabawki, Robercie? — sprzeciwił się łagodnie. — Chyba sam mogłeś teraz nabrać lepszego zrozumienia. Kierowałem się jak najlepszemi powodami, jak najwznioślejszemu pobudkami.
Uderzył w srebrny dzwonek, przed nim stojący; gdy ukazał się Ben Gunn, dziadek rzekł:
— Przyślij mi Coupeau...
Poczem znowu zwrócił się do mnie:
— Ze wszystkich ludzi na tym świecie ty, Robercie, najmniej masz powodów, by ganić mnie za obecność panny O‘Donnell.
— Ja mam ich najwięcej! — odparłem w uniesieniu. — Nieszczęście chciało, że jestem krewnym waszmości,

283