Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/298

Ta strona została skorygowana.

„Piętnastu ludzi na umrzyka skrzyni —
Hej — ho! i butelka rumu! —
Piją za zdrowie — resztę czart uczyni! —
Hej — ho! — i butelka rumu!

Nigdy poprzednio nie słyszałem tego śpiewu pomiędzy załogą Jakóba.
Gdy zbliżyliśmy się do częstokołu, ujrzeliśmy poprzez luki garstkę korsarzy, którzy, pociesznie odziani w szerokie pantalony, błyszcząc od kordelasów i pistoletów, wetkniętych za pasem, skakali dokoła watry, jak Mohikanie, odprawiający pląsy nad poległym wrogiem.
Nie zwrócili na nas najmniejszej uwagi, przeto przeszliśmy skwapliwie wpoprzek wykarczowanego placu aż do drzwi stanicy, gdzie stał Coupeau, oparty niedbale o ścianę.
M‘sieu le capitaine ma przijść? — zapytał.
Odpowiedziałem potwierdzająco.
— Prędko przijdzie?
Wzruszyłem ramionami, on zaś chrząknął.
— Może pójdziemy... do tych łotrów — zagadnął.
— Czy dostali rumu? — zapytałem podejrzliwie.
Non. Mają ogień... i widzą dużo pieniędzy.
I urwał.
— Może państwo pójdą — rzekł po chwili i nie czekając na naszą odpowiedź, podążył sam w stronę ogniska.
Wepchnąłem Moirę w głąb stanicy, a sam w towarzystwie Piotra poszedłem za puszkarzem. Chciałem nabić pistolet, ale Piotr pochwycił mnie za ramię.
Neen — ozwał się. — Dokaszemy tego pięściami i głosem... albo nie dokaszemy niczego, Robercie.
Taka była taktyka Coupeau — lecz on polegał głównie na swych pięściach. Wkroczył w środek tancerzy, tłukąc na prawo i na lewo, zaś Piotr i ja szliśmy w jego ślady. Kilku ludzi sięgnęło po kordelasy, ale te wyrwaliśmy im, zanim zdążyli obnażyć klingę. W śród tego harmideru zabrzmiał nagle z mroków ostry głos Murraya, na który nasi przeciwnicy pierzchli z trwogą.
— Do kroćset! — wycedził kapitan. — Czy chcecie, łotry, zapanować nade mną, dlatego że na parę godzin odwróciłem się od was plecami?

286