Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/300

Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XIX.
Napaść na warownię.

W świetle dnia ujrzeliśmy Konia morskiego, wjeżdżającego całym pędem do przystani; jednakowoż dym naszych ognisk kuchennych widocznie wprawił w zakłopotanie drużynę kapitana Flinta, bo spuszczono łódkę, która ruszyła na zwiady wgłąb zatoki. Ze szczytu naszego wzgórza niepodobna było rozeznać, co czyniła osada łodzi; widać było tylko, że odjechali z powrotem, skoro się przekonali, że Jakób nie czatował na nich w zasadzce. Koń morski, przycumowawszy łódkę, ruszył pełnemi żaglami w stronę północną.
— Wybiera się do Zatoki Północnej — zauważył Murray, chowając lunetę do kieszeni. — Flint odnajdzie Jakóba i na przedwieczerzu przybędzie do nas.
— Jego działobitnia krótką będzie miała sprawę z tą lichotną fortecą — ozwałem się markotnie.
— Jesteś niepoprawnym pesymistą, Robercie — zgromił mnie dziadek. — Jest to rzeczą niemożliwą, by okręt tej wytrzymałości, co Koń morski, mógł się zdobyć na salwę ze wszystkich dział.
— Czemu waszmość nie wdasz się z nimi w układy? — burknąłem. — I tak aścine osiemset tysięcy jest bezpiecznie ukryte.
— Wyłuszczyłem zeszłej nocy swe powody pannie O‘Donnell.
— Ale nie byłeś wówczas waszmość zmuszony zachłostać na śmierć pięciu drabów — sprzeciwiłem się. — Żadna załoga nie zechce walczyć, gdzie widzi straconą nadzieję.

288