Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

— Nie wygląda to na Flinta — zauważył. — On zawsze pędzi do ataku na łeb, na szyję, jak byk rozjuszony.
Ledwo tych słów doniósł, gdy z pod boku palisady, wychodzącego na zatokę, doleciał okrzyk:
— To ten rudziak, co służy u Flinta!
Jęły się z sobą ścierać wołania:
— Strzelać do niego!
— Chorągiew pokoju!
— To chłopak, co przynosi szczęście!
Podbiegliśmy do palisady, nakazując ludziom, by się wstrzymali od ognia, a Piotr podsadził mnie na belkę poprzeczną, która spajała pale ze sobą. Z tej wysokości mogłem przyjrzeć się ogołoconym stokom wzgórza i gęstym zaroślom karłowatych drzewin i krzewów, ciągnących się dokoła. Ze ściany leśnej wyłaniała się niewątpliwie płomienna czupryna Darby‘ego Mc Graw, który wznosząc jedno ramię do góry, pilnie wymachiwał czemś, co niegdyś było białą koszulą. Skoro tylko mnie zoczył, zaraz wygramolił się na porębę.
— Czy pozwolisz mi wejść, panie Bob? — zawołał.
— No, to zależy — odpowiedziałem. — Czy chcesz nas szpiegować?
— Ależ nigdy, nawet o tem nie myślałem. Mam poselstwo do niego...
— Do kogo?
— Do niego... co jest twoim wujem... czy dziadkiem...
— Ponieważ słyszymy się wzajem doskonale z tej odległości, przeto możesz przemawiać z miejsca gdzie stoisz! — odpowiedziałem.
— Dalibóg, bardzo mi się to podoba — odrzekł ochoczo, — i trafnie to było powiedziane. Flint żąda, ażeby kapitan Murray złożył skarb u podnóża pagórka; gdy żądanie zostanie spełnione, Koń morski zabierze skarb i odjedzie. W razie przeciwnym weźmiemy go sobie innym sposobem... a jeżeliby się nam to nie udało, wtedy rozbijemy wam Jakóba i skażemy was wszystkich na pobyt na odludnej wyspie.
I począł przybierać ton poufały.
— Tak, i on właśnie to zamyśla, panie Bob. Możesz wierzyć memu słowu. Nasza załoga jest zajadła i wściekła

291