Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/308

Ta strona została skorygowana.

W tejże oliwili tuż poza częstokołem od północnej strony zerwała się piorunowa trzaskawica wystrzałów, a z odgłosem muszkietów mieszały się okrzyki:
— Rzucajcie broń, marynarze z Jakóba!
— Z drogi, wiara z Jakóba!
— Chcemy tylko starego Murraya!
A raz po raz odzywało się jękliwe wołanie:
— Oto Tomasz Morphew z okrwawionemi plecami!... patrzcie, okrętnicy!
Strzelanina stawała się bezładna i przycichała, poczem nastąpił złowieszczy szczęk i zgrzyt kordelasów.
— Nie zrobimy wam nic złego, marynarze z Jakóba!
Teraz rozpoznałem głos Silvera.
— Złóżcie broń, marynarze z Jakóba!
Trzej ludzie, z których jeden miał przetrącone ramię, podbiegło pędem ku nam.
— Długi Jan wdarł się do środka! — jęknął jeden.
— Tomasz Morphew ich wpuścił — wykrztusił drugi.
— Wybornie to było obmyślane! — wycedził Murray.
Posłyszałem brzęk tabakiery.
— Damy jeszcze tęgą nauczkę przebiegłemu panu Silverowi!
— Tak, o ile można polegać na podwładnych waszmości — rzekłem z przekąsem.
— Na każdej drużynie można polegać w zwycięstwie, mój Robercie — odrzekł Murray.
Ja, ozwał się Piotr, — ale lepiej było, szebyś nie pozwalał temu chłopakowi opowiadać o tem, sze mu okrwawiono plecy.
— Jesteś wybredny, zdaje się, Piotrze — mruknął mój dziadek. — Dobrze, postaram się właśnie ciebie udobruchać. Coupeau!
Głos jego stał się ostry i dobitny.
Oui, m‘sieu — odezwał się puszkarz, wychodząc z poza skulonych szeregów straży tylnej.
— Uderzamy!
Ale właściwie to uderzono na nas. Nie uszliśmy jeszcze czterech kroków od chroniącego nas szałasu, gdy z mroku nocy wypadło kilkunastu napastników, wrzeszcząc i wymachując kordelasami. Daliśmy piorunową salwę, która obaliła

296