Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/320

Ta strona została skorygowana.

raci. Wszyscy prędzej czy później będziecie mieli sposobność obejrzenia skarbu i podzielimy się nim równo, akuratnie, według ustawy.
Gromada rozstąpiła się, by dać mu przejście, on zaś buńczucznym krokiem przystąpił do drzwi. Przy nim był Bones, Silver i człowiek, którego przezywano Czarnym Psem — ten, podobnie jak Bones, niósł łuczywo. Za nimi wszystkimi zaś wlokła się na czworakach okropna jakowaś postać, której posępna twarz była istnem zwierciadłem boleści, a gołe plecy i boki były porysowane ropiącemi się pręgami i szmatami zdartej skóry. W jednej ręce trzymał dziewięciorzemienną nahaję, której zwisające pętlice wraz z wystrzępionemi węzłami poplamione były ciemno-czerwoną barwą.
Gdy weszli przez niskie odrzwia, Bones wzniósł łuczywo, tak iż światło rozjaśniło wszystkie kąty wielkiego szałasu.
— Czy to Murray? — ozwał się, wskazując na ciało, spoczywające pod poszarpanemi szczątkami ciemnomodrego satynowego surduta, który służył za całun.
— Tak, — odpowiedziałem, zaś Moira wcisnęła się ze strachem pomiędzy Piotra i mnie, gdy rozbójnicy zaczęli hurmem pchać się naprzód, patrząc z rozdziawionemu gębami na wystygłą garść gliny, wyobrażającą człowieka, którego oni tak się bali i tak nienawidzieli.
— A niechże mię kule biją! — zaklął Flint. — Nigdy nie myślałem, że obaczę Andrzeja Murraya, leżącego bez ducha.
Silverowi zabłysły oczy.
— On teraz niewiele znaczy, nieprawda, kamraci? — przemówił.
— Przyjrzyjmy się jemu — rzekł Bones mrukliwie. — Hej, Czarny Psie, podnieś-no także swoje łuczywo.
Człowiek z okrwawionemi plecyma przywlókł się za nimi, z jakąś pożądliwą pieszczotliwością gładząc palcami rzemyki swego kańczuga.
— Puśćcie mnie do niego! — zamruczał. — Bdę go smagał, oj będę! Nauczę go, co to znaczy mordować marynarzy. Nas pięciu i...

308