Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/322

Ta strona została skorygowana.

— Powiadają, że można unieszkodliwić upiora, przybijając trupa nawskroś kołkiem do ziemi, — napomknął Czarny Pies... i zatrząsł się tak, aż iskry posypały się z łuczywa.
— Nie potrafiłbyś przebić Murraya w ten sposób, jeżeliby on zechciał cię straszyć — odrzekł Silver. — Ja osobiście nie wierzę w upiory.
— Kaleczenie umrzyka przynosi nieszczęście — żachnął się Flint. — Nie, nie, pochowajmy go jak najprędzej i basta!
— Ale obiecaliście mi, że będę mógł go wychłostać — zaszlochał Tomasz Morphew. — Ja was wpuściłem, Długi Janie, a tyś mi obiecał!
— Skądże mogłem wiedzieć, że on umrze? — odparł Silver. — Nie bądź uparty, Tomaszu. Damy ci w dwójnasób tyle pieniędzy za to, coś uczynił, a gdy wykurujesz sobie grzbiet, będziesz mógł pohulać dowoli!
Ale Morphew był niepocieszony; wypełzał z szałasu, wlokąc za sobą nahajkę.
— Nie potrzeba mi złota — płakał. — Chciałem tylko wybatożyć plecy tego szubrawca. Tak! aż cały ociekłby krwią, jak Job Pytchens i inni, którzy już ziemię gryzą. Och, moje nieszczęsne plecy!
Po jego odejściu zapanowała chwila milczenia.
— Dotknięcie trupa przynosi nieszczęście — powtórzył Flint. — Nie, nie, trzeba pochować go jak najprędzej, Bill, weźno ze sześciu ludzi i zakop go gdziebądź... byle dość głęboko.
— A co ze skarbem? — zawołał jeden z łudzi, stojących koło drzwi.
— Juści, juści — przyłączył się drugi. — Kiedy przeniesimy go na okręt i podzielimy?
Flint jął nacierać sobie podbródek, namyślając się.
— E, nie macie co śpieszyć się tak z tym skarbem, kamraci — odpowiedział nakoniec. — On tu jest bezpieczny. Oprócz tęgiego łyku rumu i dwóch strażników niczego nam więcej nie potrzeba.

310