Gdy jeszcze zajęci byliśmy jedzeniem, do kajuty niepewnym krokiem wtoczył się Bones; gdy rzucił wzrokiem na Moirę, jego wyżółkła twarz pofałdowała się w grymas, mający oznaczać galanterję.
— To mi się podoba! całkiem jak w domu! — odezwał się. — Chodźno tu, lubciu, siądź na kolanach Billa i pokraj mi ten kawałek mięsa na talerzu.
Chciałem się zerwać z miejsca, ale Darby już mnie uprzedził.
— Jeżeli ważysz się choćby palcem ją ruszyć, to ci wpakuję kulę w serce! — krzyknął nań swym przeraźliwym głosem chłopięcym.
— Tego ci się zachciewa, ty ruda małpo...!
— Moja głowa jest szczęściem okrętu — z dumą odparł Darby. — Im mniej będziesz na nią wygadywał, tem lepiej dla ciebie.
— Zaraz zobaczymy! — warknął Bones. — Jesteś tylko sługusem i niczem więcej, mój chłopcze; ja zaś...
Pochwycił za rękojeść kordelasa; ale Dorby, bynajmniej nie zatrwożony, wymierzył w niego pistolet, długi, jak ramię chłopaka. Zanim jednak doszło do walki, z korytarza wypadł Flint i uchwycił Bonesa za łopatkę.
— Cóż to takiego, Billu? — zapytał — Czy nie możemy spotkać się z sobą, by nie zastać burdy wywołanej przez ciebie?
— Więc chcesz, bym miał przyjmować obelgi i wyzwiska od tego rudego szczura lądowego, co go Długi Jan wyłowił w Nowym Jorku? — wrzasnął Bones.