Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/332

Ta strona została skorygowana.

— Jeżeli ją skrzywdzisz, nie dowiesz się ni słowa od nikogo z nas.
— O, polegajcie na tem! — furknął Flint. — Wasze szczęście, żeście żywi!... a jedyną tego przyczyną jest, że wiecie to, co mi potrzebne.
I odwrócił się znów do Bonesa.
— A teraz, zapamiętaj to sobie, Bill, masz zostawić ją w spokoju. Gdy już dostaniemy ten skarb, będziesz mógł dowoli bawić się z dziewkami czy też czego dusza żywo zapragnie.
— Juści, jeśli go dostaniemy!
— Będzie to prędzej, niż się zdaje! — odrzekł Flint.
— Akurat! teraz, gdy cała załoga domaga się rozpuszczenia na cztery wiatry! Gdy Allardyce zapowiada, że jutro pójdzie do domu! Widziałem, że dawałeś sobie radę w przeciwnościach, ale ty nie jesteś Andrzejem Murrayem!
Ten docinek rozdrażnił Flinta. Twarz mu posiniała, jak to się zdarzało, gdy wprawiono go w zły humor lub gdy przebrał miarkę w napoju.
— Zobaczymy! — fuknął. — Jeszcze ich nauczę! Nie jestem Andrzejem Murrayem! Może i nie. Ale mamci ja własne fortele, Billu! Tak, fortele moje rodzone, Flintowe! A są one nienajgorsze!
Naraz przypomniał sobie o naszej obecności.
— A wy tam trzymajcie język za zębami. Nic tam nie wypaplać Janowi Silverowi, ani też nikomu innemu. Ty zaś, moja dzierlatko, — zwrócił się do Moiry, — schowaj się gdzieś dobrze zarówno ze względu na mnie jak i na siebie. Jest to okręt korsarski, spotkać się tu można z grubijaństwem, a...
— Nie troszcz się o pannę O‘Donnell — ozwał się Darby ufnym głosem. — Ja już się nią zaopiekuję.
— Aha, ty się do tego weźmiesz! — roześmiał się Flint. — Jesteś dopiero w zawiązki lat młodzieńczych... do kroćset, co za chłopak! No dobrze, strzeż ją od złej przygody, a skoro podzielimy się skarbem, może upiecze ci się jakaś uboczna gratka. Chciałbyś ją mieć, hę?
— Więcej-ci ona warta, niż wszystkie skarby, co się tu znajdują — zapłonił się Darby. — A racz sobie zapamiętać, co ci powiem, kapitanie Flincie. Jeżeli stanie się jej

320