Ach, w taki to sposób wielki Słoń
Na wodach Biskajskich zginął.
Już nigdy nie będzie przez morską toń
Do Indyj Wschodnich płynął...
Gdy dochodzili do ostatniego wiersza, śpiewała już chyba cała załoga. Talerze, stojące na stole przed nami, pobrzękiwały od rozhuku śpiewających głosów.
— Doskonała pieśń! — ozwał się głos Flinta. — Najlepsza ze wszystkich, jakie znam, z wyjątkiem „Piętnastu chłopów“. Nie jestem kaznodzieją, ale nie mogę się opędzić od myśli, że każda załoga w gronie swem posiada takiego cwaniaka, jak Simmy, co to zawsze chce dla siebie pieczeń upiec, a nie zważa na to, co myślą jego kamraci.
Nie było na to żadnej odpowiedzi, jak tylko klaskanie bosych nóg po pokładzie i szmer gromadzących się ludzi.
— No, zacznijcie przemawiać, marynarze! — mówi! dalej z odcieniem złośliwości w głosie. Czego wam potrzeba? Doszły mnie słuchy, jakoby tu mówiono o tem, by dać mi Czarną Plamę... mniejsza o to, jakie będą skutki... a potem popłynąć na własną rękę do domu... i basta. Cóż mi tu chcecie wykładać, pytam!
Sień kajutowa, niby tuba okrętowa, donosiła wszelki gwar z pokładu do naszych uszu; jednakowoż słyszeć nie było to samo co widzieć, przeto Piotr i ja namówiliśmy Moirę, by poszła do swej alkowy, a sami przysunęliśmy się do samych drzwi, wychodzących na pokład, gdzie toczyły się właśnie obrady.
Była to scena prawie taka sama, jak ta, której świadkiem byłem na parę nocy przedtem, gdym podglądał przygotowania Flinta do napaści na Murraya. Flint siedział, jak wówczas, na przewróconej beczce, mając przy sobie Bonesa, Silvera, Pew i jeszcze kilku innych. Reszta załogi siedziała w kucki półkolem na deskach pokładu — można było dostrzec ich bronzowe oblicze i tatuowane piersi. W powietrzu było parno, dlatego też wszyscy obecni mieli na sobie tenże przyodziewek, co Darby, a mianowicie tylko parę hajdawerów, najczęściej zakasanych powyżej kolan.
W półkręgu siedzących marynarzy najbardziej wyróżniał się wysoki, chudy mężczyzna o przydługich, żół-