tawych włosach i wyzywającej minie. On to dźwigał na sobie ciężar rozprawy z Flintem, opierając się o pewnej mierze na siedzącej za nim gromadce złożonej z kilkunastu ludzi.
— Tak, tak, Tomaszu Allardyce — mówił Flint właśnie gdyśmy dostali się na miejsce, skąd można było ich poglądać. — Tyś to najwięcej sprzeciwiał się napastowaniu Murraya.
— Czyż nie miałem słuszności? — odciął się Allardyce. — Czy nie stało się wszystko tak, jakem wam przepowiadał? Wyrżnięto nas jak bydło.
— Nie wszystko idzie pomyślnie od samego początku — odpowiedział Flint. — Ale zważcie-no sami, druhowie, co już udało się nam osiągnąć.
— Nie twoją to zasługą! — uparł się Allardyce. — Tylko ślepemu szczęściu zawdzięczać to należy, że burza rozbiła okręt Murrayowi, a nam udało się jej uniknąć.
— Aha! — ozwał się Flint przymilnie. — Masz rację, mówiąc o szczęściu. Tego samego określenia ja użyłem, Allardyce. Bo, widzisz, szczęście najwięcej popłaca, a mnie ostatniemi czasy szczęście bardzo sprzyjało; nikt temu nie potrafi zaprzeczyć. Do czegokolwiek rękę przyłożę, to mi się udaje.
Szmer potwierdzenia przyjął te słowa, zaś człowiek o żółtych włosach wykrzyknął:
— Dobra to rzecz szczęście, ale każdemu szczęściu przychodzi kres, a ja ci powiem, kapitanie, że już przeciągasz w niem strunę.
— Jeszcze mi tego mało — rzekł Flint. — Wyznam ci otwarcie, że chciałbym w dwójnasób zwiększyć swe szczęście. Widzicie, kamraci, — zwrócił się do kilkuset ludzi, którzy zalegali pokład, — moje szczęście zdobyło nam ośmset tysięcy funtów, a ja chciałbym zeń skorzystać, by zdobyć drugie ośmset tysięcy. Do tego zaś potrzeba mniej szczęścia, niżby się komu zdarzyć mogło, gdyż najcięższe zadanie zostało już wykonane. Mamy troje brańców, którzy znają tajemnicę zakopanego skarbu Murraya, nam zaś pozostało tylko popłynąć na Skrzynię Umrzyka, wysadzić tam gromadkę ludzi i załadować skarb na okręt.
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/337
Ta strona została skorygowana.
325