Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/359

Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XXIII.
Kapitan Bill Bones.

Tupu — tupu! klap — klap — klap! zatętniły ciężkie buciory marynarskie, podzwaniając echem przez całą długość przedsionka, a pogwar głosów zabrzmiał im do wtóru.
— Tak, oto on tu leży.
— Bodaj to..., widział-że kto kiedy taką ohydną gębę!?
— No, żebyś ty go widział, zanim Długi Jan położył mu dwa pensy na oczach!
— Tak coś!... kłaść pensy na powiekach Flinta, który przebierał w uncjach[1], jak w groszach!
— Czyś oszalał, brachu? Nie należy nigdy kłaść złota na całunie umrzyka!
— Może i nie! Może i nie! Nie należy zaszywać... to wiem.
— E, co się tem trapić? On już nie żyje. Spocznie sobie na dnie rzeki...
Tupotanie przeszło w miarowy stuk kroków; to czterech rosłych marynarzy wynosiło pokrowiec z żaglowej płachty, w którą zawinięty był zewłok Jana Flinta. Żałosny bełkot Darbego przerwał ciszę. Słyszeliśmy go nawet w pokoju Moiry, gdzie zebraliśmy się we trójkę, czekając, co przyniesie nam najbliższa przyszłość.
— Niech będzie Bogu chwała... ale on zmarł, obarczony tylu grzechami. Ach, święta Brygido, święty Patryku, błogosławiona Weroniko i święty Marku, przyczyńcie się za nim! Wołajcie do Panny Najświętszej, by orędowała za

  1. Onza — pieniądz złoty.
347