Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

— Ma się rozumieć, młody paniczu. Alboż ci tego nie opowiadałem? Wczoraj, około południa, wypadł jak piorun, a o zmierzchu zdołał już wycelować na nas do strzału przednie armaty i zamierzał strzaskać jeden z wręgów[1], by nas ubezwładnić. Jednakowoż kula ugodziła, jak widzisz, w bok okrętu i przebiła go nieszkodliwie, choć mogła wyrządzić wiele złego.
Jeden z przewoźników wiosłował wzdłuż wybrzeża w naszą stronę. Skinąłem nań, by przybił do pomostu, na którym staliśmy.
— Muszę odejść — odezwałem się. — Winszuję panu, panie Silver, że udało ci się wymknąć. Choć tam dawniej zakosztowałeś wielu złych przygód, to wczoraj sprzyjało ci szczęście.
Pokiwał głową i potarł sobie czuprynę.
— Dziękuję uprzejmie, młody paniczu. Pozwól waszmość że pochwycę cumę[2]. Doskonale! Czy postawić koszyk na poprzek? A czy ten oto miły chłopak nie pójdzie razem? Nie? Tedy może pan okaże mi jeszcze jedną łaskę i wypożyczy mi go na jakie pół godziny, aby mi pokazał w tem mieście parę miejsc, przez które wypadła mi droga. Nie śmiałbym o to prosić łaskawego pana, ale jak sam waszmość widzisz, jestem, że tak powiem, napoły kaleką, a ten port jest mi zgoła nieznany, jako że zazwyczaj krążyłem dokoła Inji Zachodnich.
— Korzystajże z jego usług, jak ci się żywnie podoba. — odpowiedziałem. — Darby, zaprowadź pana Silvera, gdziekolwiekby iść sobie życzył.
Piegowata twarz Darby‘ego rozpromieniała na samą mysi o dłuższem obcowaniu z tym chromym żeglarzem, który opowiadał z taką swobodą o walkach i włóczęgach pirackich.
— O tak, panie Robercie, — odrzekł. — Będę mu pomagał ile tylko w mej mocy.
— Wierzę jego słowom — natrącił Silver. — Nigdy nie widziałem chłopca z tak dobrotliwą buzią. Dobrotliwa

  1. Żebra, krzywe belki podtrzymujące kadłub okrętu.
  2. Lina, którą przytwierdza się do lądu okręt lub czółno.
24