Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/361

Ta strona została skorygowana.

— Oto jest mapa — oświadczył. — Długi Jan dobijał się o nią, ale Flint mnie ją wręczył, jakeście to słyszeli z ust jego.
— Juści, żem to powiedział i mówię, Billu — podjął Silver niezmieszany. — Ale mówię również, że powinniśmy urządzić wybory, zgodnie z naszemi ustawami.
Pomruk zgody przywitał to oświadczenie. Bones sposępniał.
— To zbyteczne, — odpowiedział. — Jestem sztormanem i jedynym prawdziwym żeglarzem, jakiego posiadacie w swem gronie. Ale nuże, wybierajcie sobie kogo chcecie... tylko pamiętajcie, że ja dostałem mapę, dotyczącą skarbów.
— Tak, tyś dostał tę mapę, Billu, — potwierdził Silver, przyczem głos jego przybrał odcień większej nienawiści. — Wszakoż wiedz, że my nie uznamy jej za twoją własność. Jesteś, jak to mówią prawnicy, naszym zaufanym. Trzymasz ją u siebie w imieniu nas wszystkich, my zaś — (tu zaśmiał się zjadliwie) — tak, my nie spuścimy cię z oka, Billu.
Bones zaklął.
— Dalej, przystąpcież do wyborów — jął popędzać załogę. — Któż będzie kapitanem? Wymieńcież czyje nazwisko!
Kilkunastu lizusów krzyknęło: „Bones!“ z taką mocą, aż ów napuszył się w sobie; kilku zaś zawołało: „Silver!“ albo: „Długi Jan!“
— A któż jeszcze? — wyzywał Bones.
Nikt nie odpowiadał.
— No, Długi Janie, — zadrwił Bill, — zdaje się, że idzie tylko o ciebie i o mnie. Ustawy mówią, że ci, którzy głosują za jednym, przechodzą na jedną stronę, a ci którzy głosują za drugim, przechodzą na stronę przeciwną. Ponieważ więc siedzisz po stronie bakortu, ogłaszam, że ci którzy głosują za tobą, mają przejść na bakort, ci zaś, którzy są za mną, niech przejdą na sztymbork.
— I owszem — mruknął Silver.
Słychać było przytłumione szuranie i dudnienie stóp rozstępujących się ludzi, a w świetle latarni można było rozróżnić dwie gromadki, skupiające się po obu stronach

349