bezaumasztu; pośrodku na beczce siedział Bones. Trzy piąte załogi oddało głos na niego.
— No, Długi Janie, — ozwał się Bill, nie starając się nawet stłumić triumfu brzmiącego w jego głosie, — czy chcesz coś powiedzieć o wyborach?
— Nie, — odrzekł Silver zwięźle. — Tyś zwyciężył.
Bones z radością zatarł ręce.
— Powiadasz, żem zwyciężył?
— Powiedziałem, że tak.
Oba przeciwne stronnictwa przyglądały się sobie w zajem jak dwie zgraje wilków, gotujących się do bójki o ścierwo świeżo zabitego łosia. Przez chwilę przypuszczałem, że pobiją się z sobą, ale złe miałem wyobrażenie o przebiegłości Silvera i jego panowaniu nad sobą.
— Zwyciężyłeś, Billu, — powtórzył, — a ja pierwszy życzę ci z tego pociechy. Ponieważ zaś zostałeś prawnie obrany, prawdopodobnie objaśnisz nas, jakie masz plany co do okrętu?
— Plany? — odrzekł Bones ostrożnie. — Jakie plany masz na myśli?
— Czy zamierzasz zabrać skarby z obu wysp, czy wyprawić się po nowe?
Bones zamyślił się. Nie był on tak kuty na cztery nogi, jak Silver, a przypuszczam, że wiedział też o tem. Bał się podstępu, ale choćby nie wiem jak się głowił, nie mógł poza tem niewinnem pytaniem dostrzec żadnej pułapki.
— Pójdę za zdaniem załogi — oznajmił z triumfem. — Jesteście wszyscy mości zbójnikami. Mówcie, czego sobie życzycie!
Tym razem załoga odruchowo jęła wpatrywać się w Silvera, czekając na jego hasło.
— Mamy wielkie skarby w tych kryjówkach wyspiańskich — odrzekł licząc się z każdem słowem. — Ja osobiście radziłbym zebrać to, co mamy, wziąć ze dwa lub trzy okręty i rozjechać się w różne strony świata, stosownie do woli każdego z nas. To, co wykopiemy, wystarczy nam, by urządzić sobie życie wygodnie, a ci którzy mają ochotę jeszcze coś sobie zarobić, mogą z łatwością to uczynić. Oddaj im Konia morskiego, jeżeli za nim tak przepadają. Nie
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/362
Ta strona została skorygowana.
350