— Doprawdy, panie łaskawy, — odpowiedziała nakoniec, — nie wiem jak mam panu być wdzięczna za tyle uprzejmości.
Nastała chwila milczenia.
— A jak mam...
— Ay de mi! — zawołała, wybuchając hucznym śmiechem. — Jakże to niemądrze z mej strony, by nie pamiętać o tem, że jestem dla pana cudzoziemką z za morza. Niech pan pyta o pułkownika O‘Donnella i powie mu, że jego córka czeka przed domem.
A skoro ruszyłem ku drzwiom, dodała wesoło:
— Nie każdej dziewczynie to się zdarzy, by wyszła na brzeg cudzego lądu i znalazła kawalera, który tylko czeka, żeby być na jej usługi. Ale co powiedziałaby matka Serafina na takie wybryki? Ach, jakbym ją teraz widziała! „Niechże nas święci mają w swej opiece, Moiro! Czyż nie masz w sobie już ni odrobiny skromności i obyczajności? Odprawisz sto zdrowasiek i drogę krzyżową przed obiadem!“
Jej głos jeszcze dźwięczał mi w uszach, gdy usunąwszy z drogi jakiegoś pijanego marynarza, schyliłem głowę, by przejść przez niskie nadproże drzwi gospody, i w ten sposób dostałem się w mglistą, niebieskawą atmosferę izby szynkownej, zatłoczonej stołami, przesiąkniętej dymem i stęchłemi drożdżami piwnemi, huczącej chrapliwemi głosami, wrzeszczącemi w niebogłosy przekleństwa i piosenki marynarskie.
Jedna z tych pieśni, chórem śpiewana, pierwsza zdołała oderwać me myśli od młodej Irlandki, czekającej na dworze; była to okropna nuta, a raczej ryk, nabrzmiały krwią i szubrawstwem:
Piętnastu ludzi na umrzyka skrzyni —
Hej — ho! i butelka rumu!
Piją za zdrowie — resztę czart uczyni!....
Hej — ho! i butelka rumu!
Spojrzałem w róg izby, skąd ów śpiew dobiegał i spostrzegłem kulawego żeglarza, Jana Silvera, co wybijając po stole takt cynowym kuflem, rej wodził w otaczającej go gromadzie; na samym jej przedzie, tuż za Silverem, stał Darby Mc Graw, którego płomienna ruda czupryna ster-