Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

— Nie zdaje mi się, — odpowiedziałem. — Szukam pułkownika imieniem O‘Donnell.
Zdawało mi się, że błysk zdziwienia zmącił nieco przesadną uprzejmość, malującą się w jego twarzy. Wytrzeszczywszy oczy, rozejrzał się wokoło po izbie.
— Nigdym jako żywo nie słyszał o tym szlachcicu, łaskawy panie, i nic w tem dziwnego, boć przed dzisiejszym rankiem nigdy jeszcze nie bawiłem w tej gospodzie; ale zetknąłem się tu z kilkoma dawnymi kamratami, którzy zapoznali mnie z tą miejscowością, to też być może, iż uda mi się od którego z nich zasięgnąć wieści. Racz waszmość poczekać tu chwilkę, panie Ormerod, a zobaczę, czy mi się powiedzie.
Wydało mi się to najwłaściwszem rozwiązaniem sprawy, jako iż w izbie szynkowej nie widać było nikogo, ktoby wyglądał na pułkownika O‘Donnella, przeto skinąłem głową przyzwalająco; skoro Silver odszedł od nas utykającym krokiem, przeciskając się zwinnie tu to tam pomiędzy ciżbą siedzącą za stołami, zagadnąłem Darbego, co tu porabia. Ku niemałemu zdziwieniu mojemu chłopak stał się markotny i odpowiadał mi półsłówkami. Raz tylko ujawnił iskierkę zainteresowania, gdy napomknąłem:
— Iście djabelska była ta pieśń, którą śpiewałeś, Darby.
— A jakże! — zawołał. — Hej, kiedy się ją śpiewa, czuje się krew spływającą po kordelasie.
— A któż to byli ci ini, co z tobą śpiewali?
Posępny wyraz zakrył mu oblicze, niby zasłona.
— Ach, marynarze — kamraci.
— Twoi?
— Gdzietam! pana Silvera.
— Jakież są ich nazwiska?
— Nie wiem.
— Oho! nie wymigaj się, Darby!
— No... na jednego on wołał Billy Bones, a na drugiego Czarny Pies... ale ten drugi nie ma nic szczególnego w charakterze.
Silver, który był zniknął za drzwiami, postępując w ślad za jednym z pijaków, ukazał się na szczudle, prowadząc za sobą jakiegoś wysokiego mężczyznę o pociągłej twarzy, przybranego w bogaty strój srebrnoczarny; szabla

33