o złotej rękojeści świadczyła o szlacheckiem pochodzeniu przybysza. Tego to człowieka Silver przyprowadził do mnie, okazując ogromnie serdeczną uprzejmość.
— Udało mi się szczęśliwie, panie Ormerod! — zawołał, gdy mogłem go już dosłyszeć. — Mój przyjaciel dowiedział się przypadkiem, że pułkownik jest na górze. Oto ten młody pan, o którym mówiłem waszmości. Czołem wam obu, cni panowie, jestem zawsze do usług.
I kołysząc się na szczudle, odszedł w stronę kąta, gdzie kmotrzy powitali go okrzykami.
Człowiek o chudawej twarzy rzucił na mnie bystre spojrzenie — rzekłbym, wprost podejrzliwe. Był on z natury gorączka, a w oczach migotał mu jakby nieustanny płomień.
— Cóż powiecie, panie miły? — zagadnął. — O ile zrozumiałem, chciałeś asan ze mną rozmowy?
— Jeżeli waćpan jesteś pułkownikiem O‘Donnellem...
Kiwnął głową niecierpliwie.
— ...tedy powiem waszmości, że pańska córka oczekuje was na dworze — dokończyłem myśl podjętą.
Był szczerze zdumiony.
— Moja córka? Któżeś to asan, że występujesz jako jej opiekun?
Byłem zakłopotany i nie zawahałem się pokazać tego po sobie.
— Ona sama, wyszedłszy na brzeg, pytała mnie o drogę tutaj — a ponieważ uważałem to za rzecz mało prawdopodobną, byś waćpan był rad jej wychodzeniu do izby szynkowej, przeto sam ofiarowałem się, by was do niej przyprowadzić.
Mogłem się teraz przekonać, jak był on do niej podobny, gdyż kąciki ust zwiesiły mu się w dół zupełnie w ten sam sposób, co u niej. Jednocześnie burknął po hiszpańsku coś jakby przekleństwo.
— Jestem ponoś waćpanu mocno zobowiązany — odrzekł chłodno. — Jest to jeszcze dziecina, zupełnie nieznająca świata, a ja muszę być dla niej zarazem ojcem i matką.
Ukłoniłem się i usunąłem się w bok, by dać mu przejście.
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/46
Ta strona została skorygowana.
34