Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/50

Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ III.
Nocny gość.

Siedzieliśmy przy wieczerzy do późna w noc, gdyż ojciec chciał koniecznie, bym mu powtórzył od początku do końca całą opowieść o moich przygodach za dnia; okazywał przytem niezwykłe wprost zaniepokojenie, natomiast Piotr Corlaer zajadał wciąż z uroczystym spokojem, a w jego małych oczkach, prawie schowanych za przedmurzem mięsa, ledwo czasami błysnęła iskierka ciekawości.
— Słyszałem-ci niegdyś o tym pułkowniku O‘Donnellu — ozwał się mój ojciec, gdy zakończyłem opowiadanie. — Bawił on w Szkocji z królewiczem Karolem... był to jeden z tej szajki irlandzkiej, która znęcona nadzieją zysku, wmieszała się w tę burdę... o ile prawda, co mówią ludzie. Dziwię się jego lekkomyślności, iż tu wylądował, bo w Anglji chyba naznaczono cenę na jego głowę. Niewątpliwie w gospodzie pod Głową Wielorybią urządził sobie schadzkę z jakimś tutejszym sprzymierzeńcem Jakobitów... wszak to doskonałe miejsce na takie spiskowania!... Kapitan fregaty, jak opowiadał mi pan Colden, dziś rano odwiedził gubernatora, opowiadając koszałki-opałki o pomyłce w obliczeniach, która zaniosła go na północ od właściwego celu żeglugi. Czuję w tem jakieś knowania jakobickie! Twój posępny przyjaciel Jenkins miał rację. Nie wierz nigdy Hiszpanowi, gdy przybywa udając przyjaźni.
— Panna O‘Donnell powiedziała, że mają jechać do Florydy, — sprzeciwiałem się. — W takim razie chyba nie bardzo zbili się z drogi.
Ojciec po raz pierwszy się uśmiechnął.

38