Odrzucił płaszcz i kapelusz na krzesło koło komina i oparł rękę na pustem krześle pomiędzy ojcem a mną.
— Czy można?
Ojciec, wciąż jeszcze stojąc, nie rzekł ani słowa, Murray zaś, ruszywszy ramionami i biorąc milczenie za znak zgody, rozsiadł się wdzięcznie w krześle i wyciągnął z kieszeni złotą tabakierkę, wysadzaną brylantami.
— Za pozwoleniem... — odezwał się, podnosząc wieczko.
Przenikliwa woń tabaki połaskotała mój węch, gdy przybysz jął częstować nas kolejno.
— To przedni gatunek! — zauważył. — Prawdziwa Rip-Rap. Co, żaden z was nie raczy?... a zatem...
Wziął szczyptę proszku, wciągnął w nozdrza, a potem z gracją wytarł nos chusteczką, małą i obszywaną koronkami, jaką noszą niewiasty.
— A więc to prawda!
— Prawda? mój drogi panie, zapewniam cię, że to była Rip-Rap.
Ojciec zwrócił się do Piotra i do mnie.
— Gdy opowiedziałem ci... Robercie... o tym człowieku... mniemałem, iż się mylę... że wyrządziłem mu krzywdę. Ale teraz on sam własnemi usty wydał na siebie wyrok potępiający.
Murray spokojnie położył tabakierkę na stole przed sobą.
— Aha! — mruknął. — Wiem o co chodzi! Waćpan czynisz przytyk do mego przezwiska, a raczej powiedzmy: nom de guerre.
Ojciec gorzko się roześmiał.
— Nom de guerre! Miano korsarza! Ale mówmy z sobą jasno i otwarcie, Andrzeju Murray‘u. Czy to waszmość jesteś kapitanem Rip-Rap?
— Mniemam, że wielu ludzi przyznałoby słuszność pańskiemu określeniu, — odparł Murray, — chociaż ja osobiście wolę słowo: flibustjer[1]. Temu słowu można bowiem nadawać o wiele rozleglejsze znaczenie, i łączy się
- ↑ Flibustjerzy czyli frejbiterzy (zwani też kaprami) byli to korsarze walczący w służbie jakiegoś państwa. (Przyp. tłum.).