Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

niebawem dowód, i to niebylejaki, mojego przywiązania do cnej sprawy. Obmyślam pewien fortel, który...
Nagle obrócił się w moją stronę.
— Ależ zapominam o głównym celu mego przybycia! — zawołał. — Wstańno, mój wnuczku, niechże ci się przypatrzę!
Chciałem nie zwracać nań uwagi, ale ojciec rzekł dobitnie:
— Spełnij jego życzenie, Robercie. Nie chciałbym, by on sobie myślał, że masz nogi wykoszlawione.
Cóż było robić? — powstałem.
— Pięknie zbudowany! — zauważył tonem serdecznym. — Jak widzę, wdałeś się w ojca... może tylko z wyjątkiem twarzy: tu przypominasz zupełnie swą matkę, moją wychowanicę Marjory. Ach, gdybyż ta droga dziecina żyła jeszcze pośród nas! Bolesna strata... bolesna strata, mój chłopcze!
Twarz ojca przybrała wyraz strasznego uniesienia. Pochylił się w stronę Murraya, zbladł aż po oczodoły i nozdrza mu się ściągnęły.
— Murrayu! — odezwał się, — zaprzestań już takiej gawędy! Jeżeli cenisz swe życie, nie wspominaj jej po raz wtóry! Nie wiem, co cię tu przywiodło, ale chociażbyśmy nawet mieli wszyscy zginąć za chwilę, utłukę cie na miejscu, jeżeli będziesz kalał jej pamięć swym niecnym językiem!
Murray wpatrzył się w niego chłodno i zażył niuch tabaki.
— Ach prawda, waćpan zawsze byłeś przesądny — odpowiedział. — Ja... Ale rozjątrzanie zabliźnionych ran do niczego nie prowadzi; w tem zgadzam się z waćpanem. Wszelako odpowiedz mi na jedno: czy zaprawiałeś duszę chłopca jadem nienawiści przeciwko mnie?
Ojciec opadł z powrotem w krzesło i kwaśno się skrzywił.
— Czy zatruwałem jego duszę? — powtórzył. — Wczoraj dopiero po raz pierwszy opowiedziałem mu, kim waszmość jesteś i czem się parasz. Sam ściągnąłeś to na siebie, uprawiając na tutejszych morzach swe zbójeckie

45