Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

— Bodajem pękł, jeżeli potrafię się w tem doszukać choć szczypty rozsądku — twierdził Bones. — Ale to pańskie słowa, kapitanie.
— Jota w jotę — rzekł dziadek, poczem zwrócił się do mnie: — Nie krępuj się, Robercie; już tam czeka łóżko na ciebie... a może wolisz zostać na pokładzie i zaznajomić się nieco z żeglarstwem?
Rzuciłem spojrzenie w stronę rufy, gdzie widać było światła Nowego Jorku, tak nikłe, tak rozproszone, tak już odległe...
— Pójdę na dół i zaopiekuję się Piotrem — zadecydowałem...
— Jak wolisz — odpowiedział mój sławetny krewniak i oddalił się.
— Ruszcież kikutami, wszawe gamonie! — huknął Bones na swoich ludzi. — Podźwignijcie tego wieloryba lądowego... bodajem szczezł, jeżelim kiedy widział tak potworną kupę ludzkiego mięsa! Powinniśmy go zawieść na morze południowe i sprzedać kanibalom — taki byłby tylko z niego pożytek. Chodźno, młody paniczu; możesz być sobie siostrzeńcem kapitana czy bękartem, czy jak on cię tam nazwał, lecz na statku każdy musi pracować. Pomóż nam przenieść tę baryłę.
Usłuchałem go w milczeniu — inni tymczasem klęli i złorzeczyli z nieopisaną wprost potoczystością. To-ci było towarzystwo! Gdy nie czuli obecności Murraya, nie poczuwali się do żadnej karności, nie przyjmowali żadnego karcenia. Widocznie zarówno nienawidzili, jak obawiali się tego człowieka; nie mogłem się nadziwić, z jaką pewnością siebie panował on nad ich namiętnościami. Gdyby tylko raz udało im się otrząsnąć z magnetycznego uroku jego osoby i wpływu jego szatańskiej przewagi, staliby się, każdy na własną rękę, roznosicielami wyuzdania i przewrotności.
Zadrżałem i ucieszyłem się przyćmionym blaskiem lampy kajutowej, gdyśmy przyturgali bezwładne cielsko Piotra na dość wąski tapczan drewniany; jeszcze bardziej

69