Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/83

Ta strona została skorygowana.




RODZIAŁ V.
Na brygu.

Obudziłem się z uczuciem dziwnego ukojenia, gdy po mej twarzy prześliznął się promień słoneczny, wdzierający się poprzez grubą, zieloną szybę okna kajuty. Za obiciem, tuż przy mym boku, piskały myszki; belki i deski kadłuba okrętowego trzeszczały i skrzypiały jękliwie; słychać było łagodne syczenie wody, prutej sztabą — bryg swobodnie kołysał się na goniących za nim falach.
Corlaer, śmiertelnie wyczerpany, spał jeszcze, przeto bardzo mi to na sercu leżało, by go nie obudzić, gdy zesunąłem się na podłogę, otwarłem drzwi i wszedłem do głównej kajuty. Zastałem w niej jedynie Darby‘ego, który siedział w kucki na stołku pod oknem rufy, przyglądając się białej smudze piany, sunącej za brygiem. Usłyszawszy, jak za sobą zamykałem drzwi, natychmiast się obrócił i stanął zwinnie na nogach, jakgdyby już od lat bywał na morzu.
— O, panie Bob, — odezwał się, — myślałem że się pan nigdy nie obudzi. Hej, mamyż dzień cudny, wspaniały! Czuje pan zapach soli w powietrzu? Aż człowiekowi same nogi podskakują — lekko, na palcach... słowo daję, że tak jest!
Niepodobna było żywić niechęci względem tego chłopca, pomimo że on to nas zdradził. Był on z natury nieobyczajny i niesforny jak młody wilczek; atoli nie mogłem powstrzymać się od żartu z jego świeżej przemiany.
— Ach, dzień przepiękny! Juści, zawsze wiedziałem, ze nie dla mnie to zajęcie — być sługusem, co biega z posyłkami i dźwiga pakunki. Ach, jakież tu pyszne życie, panie Robercie! Opowiadano mi, że on — (tu chłopak wskazał

71