— Zostaw go pan mojej opiece — rzekł Darby poufale. — On jest drugą osobą, którą ja naprawdę lubię. Któż, jak nie on, przyniósł mi skalp indjański i nóż, krwią zbroczony? Ach, musicie obaj zostać piratami! We trzech utworzymy wspaniałą szajkę!
Korytarz koło kajuty oficerskiej był pusty i nie spotkałem nikogo, aż wygramoliłem się na pokład. Bryg mknął swobodnie z chyżym podmuchem północno-zachodniej bryzy[1], a morze było tak rozkołysane, iż niekiedy ponad dziobem okrętu wzbijały się wytryski lub omże słonych kropel. Wiatr huczał w zaklęsłościach żagli, a liny grały, jak wielka harfa. Ptactwo morskie krążyło dokoła głowic masztowych lub muskało w przelocie czuby fal, pokrzykując raz wraz chrapliwie. A ponad wszystkiem słońce rozsiewało ciepłą, złocistą promienność, tchnącą urokiem niewymownym.
Teraz dopiero zrozumiałem zadowolenie, z jakiem się obudziłem, choć naprawdę było to rzeczą wielce dziwną, że tak łatwo oswoiłem się z morzem i jego warunkami, jakkolwiek nigdy poprzednio nie wydaliłem się poza wody śródlądowej zatoki. Bądź co bądź, prawdą było, że me czułem żadnych słabości ani obaw i nawet nabyłem instynktownej wprawy w chodzeniu i staniu na sposób marynarski — co potwierdził taki znawca, jak sam Jan Silver.
Pokład na przodzie był pusty. Na marsie masztu głównego siedział człek przewiązany liną i patrząc przez lunetę, badał cały obwód widnokręgu. Na rufie znajdował się tylko Silver i drugi jeszcze majtek, kierujący sterem. Kuternoga, siedząc u okna kajuty, jął kiwać na mnie szczudłem.
— Chodźno pogwarzyć z Długim Janem, panie Ormerodzie! zawołał. — Skąd asan wziąłeś takie marynarskie nogi? Kroczysz conajmniej jak admirał.
— Znalazłem je pod sobą — odpowiedziałem, nie umiejąc się oprzeć schlebiającym przymówkom tego szubrawca. — Gdzie jest reszta waszej drużyny?
Roześmiał się i skinął głową w stronę człowieka, siedzącego za sterem. Był to drab o potwornym wyglądzie,
- ↑ Bryza — „lekki a stały wiatr na morzu“.