Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

— Niema na niej czterdziestofuntówek — mamlał Pew, obracając zwolna sprychy koła.
— Jego załoga...
Silver podniósł brwi i skinął na mnie z lekka.
— Biedni nieszczęśliwcy! Był to jeden raz, że nie zaznaliśmy szczęścia.
Śmiech, ścinający krew w żyłach, wybiegł z pod daszku, który przysłaniał oczy Pew i rzucał zieloną plamę na dolną część jego twarzy.
— Przypuszczam, że dla takich, jak wy, jest tu istne piekło, — przemówiłem, siląc się na spokojny ton głosu.
— Niektórzy mówią, że tak inni, że nie — odpowiedział Silver tonem pouczającym. — Mojem zdaniem, niema się czem trapić.
Byłem tak wzburzony, iż pewno doszłoby do bójki gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności. Z luki forkasztelu[1] wynurzył się Bones wraz z kilkoma ludźmi, ziewając i przeciągając się — widocznie dopiero co wstali ze snu. W tejże chwili z kajuty oficerskiej wygramolił się Piotr Corlaer, chwiał się przez chwilę na nogach, poczem powlókł się niepewnym krokiem ku burcie. Skoczyłem mu z pomocą, a Bones pobiegł za nim z głośnym krzykiem.
— Nie walaj mi pokładu, ty tuczna krowo holenderska!
Biedny Piotr, niezważając na żadnego z nas obu, uchwycił się jakiejś zapory i przylgnął do niej nieruchomo, zgoła bezradny. Bones pierwszy doń doskoczył i dał mu takiego szturchańca, że biedak chlusnął głową na dół do ścieku.
— Wstawaj! — charknął Bones i kopnął go boleśnie ciężkim butem marynarskim.
Piotr jęknął, ja zaś chwyciłem Bonesa za ramię.
— ...waszeć postępujesz jak ostatni nikczemnik! — wrzasnąłem. — Kapitan Murray kazał obchodzić się z nami łagodnie. Czy tak go słuchacie?
Wyrwał mi się z ręki i dobył noża.

  1. Kasztel przedni, forkasztel — kwatera marynarzy na przodzie okrętu. Luka — otwór, którędy wychodzi się na pokład.
80