Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/94

Ta strona została skorygowana.

Piotr nic nie odrzekł, tylko stał przed nim bezbronny, zlekka nachyliwszy ramiona i zgiąwszy nogi w kolanach. Małe ślepki Holendra, prawne schowane w twarzy, skrzyły się groźnie, jak stal.
— Daj mu spokój, Billu, — zawołał znowu Silver... czyż myliłem się, wyczuwając w jego głosie jakgdyby jakąś nieszczerą usłużność lub wyzwisko?
— Jestem... ...jeżeli to uczynię! — sarknął Bones. — Jeżeli sobie tego życzy, to dostanie.
I podniósłszy nóż w górę, skoczył do Piotra, spodziewając się, że rozpłata mu grdykę: lecz Piotr z błyskawiczną szybkością zabiegł mu drogę. Olbrzymie ramię, grube jak konar drzewny, wysunęło się w jednej chwili naprzód i schwytało w przegubie rękę nożowca; wystarczył jeden skręt, a nóż wypadł z brzękiem na pokład. Drugie ramię pochwyciło napastnika za udo — i Bones zadyndał nad głową Piotra. Piotr wstrząsnął nim potrochu, jakgdyby chcąc pokazać, jak mocno trzyma go w garści, i zaczął wracać do burty nawietrznej[1]. Bones darł się w niebogłosy, jak potępieniec, mniemając, iż Piotr zamierza go wrzucić w morze. Ale olbrzym, przebywszy połowo pokładu, doszedł tylko do luźno wiszącej liny; tu ostrożnie opuścił Bonesa wdół, wpakował go sobie pod pachę i zaczął zaguźlać pętlicę. Patrzyliśmy na niego w największem osłupieniu, a że takie postępki uświęca w podobnych wypadkach prawo zwyczajowe korsarskie, przeto nikt się do tego nie wtrącał. Lecz nie danem było Piotrowi powiesić pana Bonesa.
— Sprawa twoja napewno jest słuszna, Piotrze, — odezwał się mój dziadek z kajuty oficerskiej poza nami, — ale podobno będę zmuszony cię prosić, byś puścił tego człowieka. Cieszy się on poważaniem jednego z mych przyjaciół.
Piotr spojrzał z zaciekawieniem na Murraya.
— On napadł z noszem na Roberta i na mnie — ja! — odpowiedział.
— On już tego nie uczyni raz drugi, — zaręczył Murray. — Panie Bones!

  1. Wystawionej na wiatr.
82