Zaraz po wieczerzy powrócił na pokład, pozostawiając Piotra i mnie z młodocianym Irlandczykiem, z którym pogwarzyliśmy sobie o tem i owem, aż zmorzeni ciężkiem powietrzem morskiem, udaliśmy się wcześnie na spoczynek do naszej sypialni. Piotr przyszedł już prawie do siebie, choć ledwo się odważył cokolwiek przekąsić i miewał nudności za każdym razem, gdy bryg zanadto się rozkołysał. Ledwośmy się ułożyli, on zasnął odrazu, natomiast ja przez parę godzin jedynie drzemałem, słysząc przez cały czas nad głową jednomierny stuk kroków — to dziadek przechadza się od balustrady na rufie do kajuty oficerskiej i znów z powrotem.
Atoli, gdy rankiem wyszedłem na pokład, już zastałem tam Murraya; ubrany był, jak zwykle, schludnie i wytwornie, a twarz miał rześką i niezmęczoną. Stał rozkraczony, tuż koło steru, założywszy ręce na plecach i utkwiwszy wzrok w burzliwej toni. Wiatr zmienił się kilkakrotnie w ciągu nocy, tak iż pogodę mieliśmy mniej pomyślną; zaś łagodne kołysanie roztoczy wodnej, jakie niosło nas wczoraj, przeszło w nagłe, łamiące się przewały.
Piotr stał się dziś nieprzystępny, więc ponieważ nie nęciła mnie ani obłudna układność Silvera ani też bezładna gadanina Darbego, więc podszedłem do dziadka.
— Zdaje się, żeś waszmość czegoś zakłopotany.
— Tak — odparł skwapliwie. — Rozważam dwa zagadnienia.
— Niestety, nie domyślam się ich treści, odpowiedziałem.
Uśmiechnął się.
— Nawet nie zdołałbyś jej rozpoznać. Nie, moje zagadnienia związane są z trudnem zadaniem, by znaleźć jakiś urojony punkt w tej bezdrożnej pustce i niepewności, czy należycie sprawdziłem równanie wartości ludzkich. Asan może nie parasz się matematyką? A, szkoda. Niema ćwiczenia umysłowego, któreby dawało tyle ukojenia i rozrywki, co algebra. Ale figury nie budzą tyle ciepłego zainteresowania, co równania ludzkie...
— Żagiel! — krzyknął czatownik na głównym marsie.
Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/98
Ta strona została skorygowana.
86