Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

Jim otóż stał się dla mnie niezmienny w złej i dobrej doli, od początku przyjaźni, od pierwszego dnia, kiedyśmy się zapoznali i zbliżyli.
Boże! jakiśmy dla niego mieli podziw i szacunek!
Podówczas byliśmy wprawdzie wszyscy „jako te dzikie płonki”, ale też względy, któremiśmy go otaczali zawierały w sobie coś z bojaźni i zachwytu maluczkich wobec oczywistej siły.
Kolegował przecież z nami Tom Carndale z Appleby, który sam potrafił układać wiersze alkaiczne i pięciostopowe, a heametrem władał, jak każdy z nas pięścią, — jednak nikt nie poświęciłby w obronie jego „czci” jednego szczutka.
Był i Willie Earnshaw, który umiał na pamięć wszystkie daty, począwszy od zabójstwa Abla, aż do dni dzisiejszych, i to tak doskonale, że nauczyciele sami nieraz zwracali się do niego, skoro zdarzyły się jakieś w materyi owej, wątpliwości, cóż kiedy miał wązkie piersi, był wysoki i chudy, jak tyczka, a w dniu, w którym Jack Simons, malec z trzeciej, zapędził go w róg korytarza, wywijając tylko paskiem z metalową sprzączką, — od śmiechu kolegów nie obroniły go nieskazitelne daty!
A niechby który sprobował postąpić tak z Jim’em Horscroft’em!
Toż o jego sile krążyły wśród nas istne legendy, z ust do ust podawane z pobożnem przejęciem i z niekłamanym zachwytem.
Czyż nie on to wyłamał drzwi dębowe, wio-