Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.

mowoli spojrzała ku połciom słoniny, zwisającym od pułapu wielkimi płatami.
— Ten pan nie pisze, ile będzie miała — ciągnął ojciec dalej — zawsze jednak jest tam tego sporo, więcej może, niż potrzeba. I Edie zamieszka z nami, bo takiem było ostatnie życzenie nieszczęśliwego mego brata.
— Więc musi płacić za swe utrzymanie przerwała stanowczo matka.
W pierwszej uczyniło mi się dziwnie przykro, że można mówić o pieniądzach w takiej smutnej chwili, potem dopiero pomyślałem, że jednak matczysko ma racyę, bo West Inch zaledwie wystarczał na najskromniejsze potrzeby nas trojga, więc każdy większy wydatek, nie rachując już osoby tak rozrzutnej jak Edie, mógł przyczynić się do deficytu, a zatem w następstwie — i smutnego wyrugowania z dzierżawy.
— Naturalnie, że zapłaci — odpowiedział tymczasem ojciec nie znoszącym wątpliwości, tonem. — A przyjedzie dziś jeszcze. Jock’u, mój chłopcze — dodał, zwracając się do mnie, — zaprzęgnij do bryczki. Trzeba, żebyś zaraz wyruszył do Ayton. Zaczekasz tam na wieczorny dyliżans, zabierzesz Edie i przywieziesz ją tutaj, do West Inch’u.
I kwadrans po piątej, siedziałem już na koźle, energicznie popędzając poczciwą Souter Johnnie, naszą klacz długowłosą i liczącą tylko — około piętnastu wiosen — i z dumą oglądając się na świeżo malowany wasąg bryczki, która słu-