Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

by ściana, i coś ostrego ukłuło mię w serce. W kieszeni miałem jeden tylko srebrny, czteropensowy pieniążek.
Nigdym nie odczuł braku mamony tak dotkliwie i boleśnie, jak w owej nieszczęsnej chwili. Kolana się pode mną zgięły...
Edie objęła mię szybkiem spojrzeniem, potem twarz jej rozjaśnił dobry uśmiech i w milczeniu wsunęła mi do ręki zgrabną portmonetkę ze srebrnym zameczkiem.
Załatwiłem polecenie i chciałem oddać jej pieniądze, ale spotkał mię wzrok serdeczny i prawie błagalny:
— Będziesz moim intendentem, Jack’u — prosiła wesoło. — Czy to jest nasz „powóz?” Och, jaki zabawny! Gdzież usiądę?!
— Na tym worku — objaśniłem trochę niepewnym głosem.
— A jak się na niego dostanę?
— Oprzyj nogę na kole, pomogę ci z chęcią, — postanowiłem już śmielej.
Jednym susem wskoczyłem do bryczki i ująłem małe, rękawiczką obciągnięte dłonie w swoje, szorstkie ręce.
Edie zręcznie wspięła się do wózka i przez jedno krótkie mgnienie oddech jej był na mojej twarzy, oddech dziwnie gorący i słodki, a potem zaraz uczyniło mi się w sercu jasno, i owe nieokreślone smutki, owe ciężkie i dręczące myśli, pierzchły gdzieś bezpowrotnie i bez śladu.
I zdało mu się, że ta jedna chwila, zabie-