Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

rała mię sobie niejako na własność, że już nie będę nigdy tym co dawniej, bo oto czyniła mię jakby członkiem, dojrzałem ogniwem, wśród całej rzeszy innych mężczyzn, moich towarzyszy, przyjaciół i braci.
Wszystko nie zajęło nawet tyle czasu, ile nasza poczciwa Johnnie zużyłaby na machnięcie swoim obfitym ogonem, a jednak... stało się i żadna siła nie cofnęłaby już tej przemiany.
Niewidzialne ręce zdarły mi oto zasłonę.
I ujrzałem się na progu życia szerszego, pełniejszego, słodszego, z głową pełną rojeń i szczęsnych snów o przyszłości.
Tu chmara myśli spadła na mnie, niby wiosenna ulewa, ale zarazem zmieszałem się okrutnie i nie wiedząc prawie, co robię, zacząłem gorliwie poprawiać i układać wygodniejsze dla Edie, siedzenie.
Ona tymczasem goniła w zamyśleniu spiesznie oddalającą się sylwetkę pocztowego dyliżansa, który z hałasem zawracał w stronę Berwick.
Nagle uniosła się trochę i z całej siły jęła poruszać białą, misternie haftowaną, chustką.
— Zdjął kapelusz... — szepnęła cicho i może nawpół bezwiednie — zdaję mi się, że to był chyba oficer. Wyglądał „dystyngowanie”. Czy go zauważyłeś? — pytała, pochylając się ku mnie — patrz, ten „gentleman” na imperyalu, w bronzowym paltocie i bardzo, bardzo przystojny.
Potrząsnąłem przecząco głową i cała moja