łem ze szczerą radością. — Mieszka niedaleko, w Corriemuir, i często cale dnie spędza u nas, Stary to wprawdzie, ale dzielny żołnierz, — pod Wellington’em otrzymał postrzał powyżej kolana...
— Ależ, mówiąc o sąsiadach, nie miałam przecież na myśli staruszków, którzy przechowują w kolanach zaszczytnie otrzymane kule! zaśmiała się wesoło Edie. — Myślałam o ludziach w naszym wieku, z którymi można się przyjaźnić! Ot, naprzykład, ten stary, zgryźliwy doktór — miał zdaje się, syna, nieprawdaż?
— A jakże! Nazywa się Jim Horscroft i jest moim najlepszym przyjacielem.
— Czy tu mieszka?
— Nie, ale przyjedzie wkrótce. Studyuje medycynę w Edymburgu.
— Pamiętaj, Jack’u, że chciałabym ci dotrzymywać towarzystwa, zanim on przyjedzie — szepnęła dziewczyna miękko, a mnie znowu radość zalała duszę cichą falą. — Ale dziś jestem okropnie zmęczona i pragnę jaknajprędzej znaleźć się w West Inch’u.
Śmignąłem starą Johnnie batem i nie dawałem spokoju, aż póki nie puściła się kłusem, co nie zdarzyło jej się nigdy przedtem, ani potem.
W godzinę później Edie siedziała już za stołem, nakrytym do wieczerzy.
Matka nietylko postawiła przed nią masło, ale nawet galaretę z porzeczek w pięknej, szklanej salaterce, która w świetle świecy mieniła się
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.