Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

stawiały mi się dzisiaj dawne moje figle), to już stanowczo przechodziło zakres mej inteligencyi.
I nagle stanął mi w oczach czas, w którym zastawszy ją, naprzykład, na progu, z książką na kolanach, umieszczałem na końcu giętkiego, leszczynowego pręcika drobne kuleczki gliny i póty w nią ciskałem, póki nie wybuchnęła płaczem.
Albo, schwytawszy w potoku Corriemuir, największego, jakiegom mógł upolować, węgorza, ścigałem ją z tym węgorzem w ręku, z taką zaciekłością, że, nawpół martwa ze strachu, wpadała do kuchni, biegła do kolan mej matki i kryła się pod jej zbawczym fartuchem, ojciec zaś wymierzał mi potężne uderzenie warząchwią, albo czem miał pod ręką, zwykle w ucho, które — razem z węgorzem — odrzucało mię gdzieś, aż pod kredens...
Więc tego żałowała?...
A zatem będzie musiała się obejść, bo prędzej uschłaby mi ręka, nim popełniłbym znowu, którąś z dawnych okropności.
Wtedy także po raz pierwszy uchwyciłem wątek i dostrzegłem charakterystyczny rys dziwnej, niezrównoważonej, natury kobiecej, i przyszła mi do głowy myśl genialna, że mężczyzna nie powinien zapuszczać się w żadne, karkołomne na temat ów, dociekania, a tylko mieć się na baczności i usiłować uczyć się, uczyć się, uczyć...
I przez chwilę znaleźliśmy się wreszcie na jednym poziomie, mianowicie, skoro oświadczyła, że zawsze robi to tylko, co jej się podoba i jak się jej podoba. Potem dodała z figlarnym uśmiechem,