Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

A major, pochylony wiekiem, z dolegającą bezustannie i otwierającą się niekiedy, raną, ten umiał roić śmiałe plany i pragnął przyłożyć się do spraw ogólnych, — ja tylko, w pełni sił fizycznych, — dobrowolnie zatracałem się wśród gnuśnych wzgórzy!
Twarz moją oblały płomienie palącego wstydu i jednym susem zerwałem się z ziemi, pełen gotowości do odjazdu, z mocnem postanowieniem wyzyskania sił wszystkich dla ojczyzny.
Przez dwa dni nie umiałem myśleć o czem innem.
Trzeciego zaszło coś, co umocniło mię jeszcze w tych planach, a potem starło w proch wszyststkie, na podobieństwo wiatru, rozwiewającego najtęższe nawet kłęby dymu.
Edie i ja z nierozłącznym Rob’em wybraliśmy się właśnie na codzienną popołudniową przechadzkę...
Wkrótce znaleźliśmy się na najwyższym cyplu pochyłości, zstępującej zwolna na otwarty i płaski brzeg morski.
Jesień już się kończyła.
Jak okiem sięgnąć, wzrok napotykał tylko trawy, przywiędłe, przykurzone i nawpół brunatne, słońce świeciło jednak jeszcze jasno i kładlo na nas swoje gorące promienie.
Od południa szedł wiatr palący, a urywane, krótkie jego oddechy marszczyły nieskończone obszary morza, przewalającego się nam pod stopami.