Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

A potem znowu huknęły armaty i usiłowały zgluszyć kanonadę z wielkich dział, których paszcze czerniały na statkach korsarskich.
W chwilę później trzy okręty starły się tak blizko, że zdala tworzyły jakby jedną, ciemną, pokłębioną masę.
Statek handlowy mknął ciągle niby jeleń, ścigany przez dwa wilki, czepiające mu się bioder.
A nad wszystkimi kłębił się dym czarny i przesłaniał zwartym, złowrogim tumanem. Kiedy niekiedy tylko ukazywały się wśród niego maszty, żagle, reje, albo błyskały języki płomieni i pięly się wyżej i wyżej...
Aż uczynił się tak piekielny hałas, taki huk nieprzerwany dział i armat, splątany z jakiemś ogłuszającem wyciem, okrzykami radości i bezustannym prawie jękiem, że echo tych świstów i zgrzytów, dźwięczało mi potem w uszach przez długie tygodnie.
Godzinę przeszło trwała bitwa, godzinę już dymy i błyski biegały po morzu, a my patrzyliśmy ze ściśniętem sercem na chwiejącą się ciągle banderę, co chwila przymykając oczy i bojąc się je potem otworzyć. — z obawy, czy dostrzeżemy ją jeszcze u szczytu. Ale kołysała się bez przerwy.
A potem od ciemnej, skłębionej plamy odciął się statek o dużych, czworokątnych rejach, dumniejszy jeszcze i bardziej niewzruszony, niż przed bitwą, okopcony, czarny — i puścił się w dalszą drogę.
Kiedy zaś dymy rozwiały się cokolwiek, uj-