którzy nie potrafią nic lepszego, jak grzebać się w ziemi, albo pasać owce.
Nie wiem, czy chciała mię dotknąć umyślnie, — nigdy jej nie trzeba było o to prosić, — jednak bez względu na intencyę, — słowa jej zraniły mię tak boleśnie, jakby kto gorącem żelazem przemknął po odkrytym nerwie.
— Dobrze mówisz, Edie — podchwyciłem, usiłując mowie swej nadać niewzruszony spokój. — To, coś wyrzekła przed chwilą, umacnia mię tylko w powziętem dawniej już postanowieniu. Tego wieczora jeszcze zaciągnę się do pułku, stojącego w Berwick.
— Doprawdy, Jack’u? Zostaniesz żołnierzem! — spytała prędko, z uśmiechem.
— Tak, jeśli rzeczywiście wierzysz, że każdy, pędzący życie na wsi, jest nic nie wart.
— Jak tobie ładnie będzie, w czerwonym mundurze! — wykrzyknęła, głusząc ostatnie moje słowa. — I zupełnie inaczej wyglądasz, kiedy się rozgniewasz. Chciałabym zawsze w twoich oczach dostrzegać te błyski! Teraz jesteś przynajmniej mężczyzną! Tylko... wiem doskonale, że... o tem wojsku, to żarty.
— Zobaczysz, czy żartuję.
I nie patrząc już na nią, pędem puściłem się po pochyłości, pędem przebyłem drogę i wpadłem, jak wicher, do kuchni. Matka i ojciec siedzieli, jak zwykle, każde po przeciwnej stronie wielkiego komina.
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/061
Ta strona została uwierzytelniona.