Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

Znudziłbym was opowiadaniem tego, co działo się i zachodziło między nami.
A przecież były to dni ważkie i wywierające na nasze, moje szczególniej, losy, wpływ stanowczy, ogromny i niezatarty.
Zachcianki jej i kaprysy, humor ciągle zmienny, wesoły, jak dzień jasny, to znów ponury, niby łąka, nad którą przeciągają chmury, — gniewy, zjawiające się bez widocznej przyczyny, szorstkie wyrzuty i żale, — wszystko przepełniało mię kolejno — radością, lub smutkiem.
Ona — to było moje życie, bez niej — świat zdawał mi się niczem.
Ale w najgłębszych skrytkach duszy i na dnie wszystkich tych uczuć, czaił się jakiś nieokreślony niepokój, trwoga podobna tej, jakiej doznaje człowiek, wyciągający ręce, by uchwycić tęczę, trwoga, wypływająca z poczucia, że jednak ta prawdziwa Edie, jakkolwiek nieraz składająca głowę na mych piersiach, w rzeczywistości pozostawała tak daleką i niedościgłą, jak dawniej.
Nie łatwo ją było zrozumieć.
Przynajmniej zaś objawiała się taką wieśniakowi o mało przenikliwym umyśle i duszy tak prostej, jak moja.
Bo, jeśli zaczynałem z nią mówić o najpożądańszych mych projektach, jeśli napomykałem, że mógłbym już traktować o wypuszczenie mi w dzierżawę Corriemuir, co do sumy koniecznej na opłacenie raty, przyrzuciłoby czystego zysku około stu liwrów i pozwoliło folwark w West Inch’u