czasu pochłania samo choćby przyswojenie tylu koniecznych nauk?!
— Tak. Rzecz rozciąga się na długie lata — odpowiedział z mocniejszym rumieńcem. — Jednak zawsze już bliżej końca.
— To mi się podoba! Co za stanowczość! Stawia pan sobie cel w życiu i dąży do niego wytrwale. Nie zrażają pana stosy przeszkód.
— Doprawdy, nie wiem czem mógłbym się pochwalić — bronił się Jim widocznie zmieszany.
— Niejeden, który zaczął razem ze mną, chlubi się już tabliczką błyszczącą na drzwiach swojego mieszkania. Ja zaś ciągle jeszcze muszę być studentem!
— Zanadto pan jest skromny, panie Horscroft — przekonywała dalej Edie. — Mówią, że tacy ludzie są najwięcej warci. Co to za radość, kiedy pan stanie u celu! Śladami pana kroczy zdrowie, cierpiącym powraca pan moc i dawną siłę. Czy może być cel piękniejszy, niż dobro ludzkości? Ja wiem, że pan tak myśli.
Uczciwa natura Jim’a nie wiedziała jak poradzić sobie z tym potokiem pochlebnych wyrazów.
— Obawiam się, że nie działam jedynie z pobudek szlachetnych — zaczął wreszcie. — Pragnę przedewszystkiem zarabiać na życie, w tym zaś wypadku mógłbym niejako rachować na klijentelę ojca, o ile oczywiście zostałbym dobrym lekarzem. A nawet i wtedy jedną ręką będę niby dawać uzdrowienie, drugą — wyciągać po należną mi zapłatę.
Strona:Artur Conan Doyle-Groźny cień.djvu/071
Ta strona została uwierzytelniona.